Offline
Użytkownik
Rejestracja: 08 sty 2006, 21:14
Posty: 99
Samochód: Renault Magnum 460 DXI E5
Lokalizacja: Poznań
Zacznijmy od sprostowania kilku rzeczy. Nigdzie nie napisałem, że widzę same plusy, bo chyba dosyć jasno wyraziłem krytykę układu sił na rynku pracy, w którym- zależnie od sytuacji- pracodawcy próbują zyskać kosztem pracownika i odwrotnie- pracownicy chcą dyktować wygórowane warunki pracodawcom. Nie wypieraj się z tego, co jasno wynika z twojej wypowiedzi, bo wyraźnie zasugerowałeś co sądzisz na temat prywatnej własności nawet opierając się na krytyce słów profesora Leszka Balcerowicza.
Podobno bycie idealistą to całkiem chwalebna cecha, jednak ja jestem twardo stąpającym po ziemi pragmatykiem. Dlatego nigdzie nie napisałem, że wierzę w jakieś ideały związane z systemem ekonomicznym, bo to absolutnie nie jest kwestia ideałów. Za tymi poglądami, które ja wyraziłem odnośnie wyższości własności prywatnej w gospodarce nad własnością państwową i pozytywnych skutków prywatyzacji stoi nauka ekonomii i twarde liczby wyrażane we wskaźnikach gospodarczych, a nie czyjeś przypuszczenia, sentymenty czy nieweryfikowalne opinie, że w innym kraju (np. we wspomnianej przez ciebie Rumunii) żyje się lepiej.
Nie wiem o wierze w jakie ideały w czasach PRLu piszesz. O wierze w „przewodnią siłę PZPR” i partyjnych dygnitarzy? Bo to, że po zakończeniu wojny rozpoczęła się odbudowa kraju i ludzie przepełnieni byli energią wynikającą z ulgi po zakończeniu wojennego kataklizmu nie ulega wątpliwości. Natomiast kolejne dekady były raczej czasem zjednoczenia narodu przeciwko temu, co do zaoferowania miała władza (może w tym sensie piszesz o jakiejś wspólnocie?), zaś lata 80. XX wieku brutalnie obnażyły klęskę ówczesnego systemu we wszystkich wymiarach- od ekonomicznego po moralny.
Mówiąc o państwach skandynawskich uderzyłeś w czuły punkt z uwagi na fakt, że również jestem entuzjastą wielu rozwiązań, które zostały tam wprowadzone. Tylko że oprócz tego w zasadniczej części mają one fundament sprzeczny z tym co wypisujesz na temat systemu ekonomicznego twierdząc, że prywatna własność w większości przypadków skutkowała likwidacją dobrych zakładów, a przez to lepszych rozwiązań socjalnych. Tak w telegraficznym skrócie: na początku XX wieku Szwecja była krajem rolniczym i jednym z biedniejszych państw w Europie. Tymczasem pod koniec tego samego stulecia Szwecja należała do najbardziej uprzemysłowionych państw z wydajną gospodarką. Rządzący doszli do wniosku, że jedyną drogą do szybkiego rozwoju jest współpraca z… kapitałem prywatnym! Tylko symbioza rządu z kapitałem daje możliwość obrania właściwego kursu. W Szwecji było to o tyle proste, że właściwie wszystkie strategiczne gałęzie gospodarki znajdowały się w rękach kilku rodzin przemysłowców, z których najpotężniejszy był ród Wallenbergów (nawiasem mówiąc entuzjastom ciężarówek znany z tego, że przez wiele lat był większościowym udziałowcem znanego producenta ciężkich pojazdów Scania i jeszcze niedawno obserwowaliśmy oporną postawę środowiska Wallenbergów wobec przejęcia Scanii przez kapitał związany z MANem i VW). Socjaldemokratyczne rządy miały więc stosunkowo łatwe do określenia grono osób będących partnerami do znalezienia odpowiednich rozwiązań. Co więcej, ci sami socjaldemokraci zauważyli, że instrument nacisku na pracodawców w postaci masowych strajków organizowanych przez związki zawodowe ma niezwykle destrukcyjny charakter dla ogółu gospodarki, zatem wprowadzono dobre rozwiązania prawne w postaci surowego kodeksu pracy. Dogadując się z przemysłowcami rząd dał przykład i zachętę dla związków zawodowych do porozumienia z pracodawcami. Doszło więc do sytuacji, w której związki zawodowe same dogadały się z pracodawcami, ci zaś dostrzegając korzyści ze współpracy z rządzącymi skorzy byli do przyjęcia kompromisowych rozwiązań. W miarę rozwoju i zrównoważonej dystrybucji dóbr (bogacenie się społeczeństwa) możliwe było podnoszenie ciężarów podatkowych na zapewnienie opieki socjalnej na wysokim poziomie. Tym sposobem ukształtował się tzw. model szwedzki, przez niektórych zwany nawet trzecią drogą (co ciekawe, Amerykanie chcieli czerpać rozwiązania z modelu szwedzkiego już w latach 40. XX wieku, a Sowieci dla ratowania upadającego imperium w latach 80. również planowali sięgnięcie po wypracowane w Szwecji mechanizmy). Na temat fenomenu szwedzkiej drogi rozwoju napisano wiele książek, budowano w oparciu o nią doktryny i poświęcono jej setki czy tysiące godzin dyskusji akademickich.
Inaczej było z kolei np. w Norwegii, która 100 lat temu też była zasadniczo ubogim państwem gdzieś na północnych krańcach Europy, a dziś należy do najbogatszych krajów świata. Jednak od lat 60. XX wieku trwa w Norwegii tzw. eldorado naftowe- w skutek rozpoczęcia eksploatacji olbrzymich złóż ropy i gazu kasę państwa zasila strumień petrodolarów. Norwescy rządzący postąpili bardzo racjonalnie- od lat pieniądze ze sprzedaży surowców trafiają do specjalnego funduszu, a następnie podejmuje się decyzje na jakie inwestycje społeczne je przeznaczyć. W miarę rozwoju i bogacenia się również tu można było stworzyć odpowiednie zabezpieczenia socjalne. Ceną tych rozwiązań są podatki należące do najwyższych w świecie.
Przekładając te doświadczenia na polskie realia widać, że w naszych warunkach są one zupełnie niemożliwe do wprowadzenia w takim kształcie (podobnie jak z mizernym skutkiem innej kraje już dawno próbowały kopiować szwedzkie rozwiązania, co zasygnalizowałem wyżej). Otóż w Polsce nie było po wojnie owego silnego sektora prywatnego (podstawa prosperity ostatnich dziesięcioleci w Szwecji), który mógłby się włączyć w budowanie nowych rozwiązań. W Szwecji sektor prywatny wielkich przemysłowców mógł liczyć na pomoc państwa, w Polsce to, co przetrwało wojenną zawieruchę zostało jeszcze znacjonalizowane, a z prywatną inicjatywą państwo walczyło. Jeśli do tego dodać olbrzymie zniszczenia kraju w wyniku wojny- Szwecja jak wiemy takich zniszczeń nie miała, bo w wojnie nie brała udziału- to widzimy, że postulaty realizacji szwedzkich rozwiązań są pobożnym życzeniem. Dzięki władzom komunistycznym nie mogliśmy też skorzystać z Planu Marshalla, który pozwolił się dźwignąć z ruiny gospodarkom państw Europy Zachodniej zniszczonych w wojnie (to akurat Szwecji nie dotyczy). Dziś w Polsce nie występują czynniki pozwalające kopiować skandynawski model rozwoju, bo diametralnie inne są realia. Istnieją także badacze, według których taki stopień rozwoju Szwecji możliwy był dzięki skandynawskiej mentalności i sądzę, że należy docenić także ten czynnik socjologiczny spoglądając na ich sukces, a to że mamy inną mentalność niż Skandynawowie to rzecz całkiem oczywista. Oczywistym jest też, że w Polsce nie wystąpił taki impuls do rozwoju i bogacenia się, jakim dla Norwegii było rozpoczęcie eksploatacji złóż ropy i zdyskontowanie zysków ze sprzedaży surowców na zabezpieczenia socjalne.
Aktualnie Szwecja ma wśród krajów UE najlepsze (obok Polski) prognozy rozwoju gospodarczego, ale ostatnie dwie czy nawet trzy dekady nie były już dla Szwecji tak pomyślne jak wcześniejsze i także pojawiły się poważne problemy, niepokoje społeczne. Właśnie w ostatnich latach szwedzcy socjaldemokraci znacznie osłabli, a nawet przegrywali wybory, bo obietnice dalszego zwiększania wydatków socjalnych bez wskazania źródeł ich finansowania nie zyskały akceptacji. Tymczasem społeczeństwo się starzeje, a więc rosną koszty opieki socjalnej, a dodatkowo napływają emigranci, którzy także powodują negatywne skutki dla szwedzkiego budżetu. W społeczeństwie narasta opór wobec olbrzymich obciążeń podatkowych (słynne afery z oszustwami podatkowymi na dużą skalę), a przedsiębiorcy przenoszą produkcję mniej zaawansowanych technologicznie wyrobów do Europy Wschodniej. W związku z tym w ostatnich latach w Szwecji miała miejsce wzmożona debata publiczna, której myślą przewodnią było pytanie czy przypadkiem owy szwedzki model rozwoju nie wyczerpał już wszystkich swoich możliwości. Póki co wydaje się, że nie, ale widać jak na dłoni, że nawet tak chwalony przez wielu system nie jest receptą na wszelkie kłopoty i nie może uchronić przed kryzysami.
Dziękuję ci za, obraźliwą z gruntu rzeczy, ocenę że mam wszystkich w głębokim poważaniu i sprzeciwiam się równości. Jest to nonsensem. Równość wobec prawa gwarantuje nam już tak fundamentalny akt normatywnych jak Konstytucja Rzeczpospolitej i nie ulega to wątpliwości. Natomiast równość majątkowa jest utopią niemożliwą do osiągnięcia w jakichkolwiek warunkach. Nad tym problemem zastanawiano się już w starożytnej Grecji (sam Arystoteles rozważał jak rozdzielać dobra), a w historii doktryn było wielu, którzy stworzyli wizje idealnych organizmów państwowych, gdzie nie występowały różnice majątkowe. Ich teorie, jak dowiodła praktyka, można włożyć między bajki i to z bardzo wielu względów. Zawsze będą różnice majątkowe i nie da się tego zwalczyć, bo też nie ma ku temu powodów.
Wyrażając się dosadnie o czasach tzw. komuny mówi się, że „wszyscy mieli g****, ale po równo”. Takiej równości oczywiście się sprzeciwiam. Jeśli jestem ambitnym człowiekiem to biorę swój los w swoje ręce i chcę działać- czy to jako przedsiębiorca wychodzący z inicjatywą, czy to jako pracownik dbający o samorozwój i podnoszenie kwalifikacji. Gdy w rezultacie własnej ciężkiej pracy i wyrzeczeń odnoszę sukces i sporo zarabiam, to nie mam absolutnie żadnych powodów, aby wypracowane własnym wysiłkiem środki kierować do ludzi, którzy zadowalają się minimalnym poziomem życia i oczekują pomocy państwa. Utrzymywanie przy życiu nierentowanych państwowych molochów z przerostem zatrudnienia skutkowało właśnie utrwaleniem sytuacji, w której niektórym wydawało się, że właściwie to można nie dbać o własny rozwój i nie wykazywać się żadną inicjatywą, bo można żyć z pieniędzy państwa (a owe przedsiębiorstwa państwowe miałyby funkcjonować dzięki podatkom płaconym przez tych, którzy sami chcą coś mieć, więc działają). Właśnie za taki sposób myślenia można obciążyć system komunistyczny, w którym zwykło się mawiać, że „czy się stoi, czy się leży 1 200 się należy”. Wychowani w takim myśleniu nie potrafili się odnaleźć w normalnych realiach i właśnie to jest spustoszenie, o którym pisałem. Co więcej, tych którzy zamiast czekać na manną z nieba (czy z budżetu państwa) wzięli sprawy w swoje ręce wyzywano od złodziei, oszustów, malwersantów itd. bo nagle ktoś miał lepiej niż ci, którzy mało robili w celu poprawy swojego losu i myśleli, że zawsze będzie tak samo.
Oczywiście, że Solidarność odniosła sukces, bo jej siłą była liczebność. Wałęsa był tylko przywódcą i aż przywódcą, bo taki ruch zawsze potrzebuje charyzmatycznego lidera, który będzie miał posłuch i wskaże kierunki działania. Siłą Solidarności było też, wbrew temu co piszesz, że przywódcy również byli „zwykłymi” ludźmi (np. Frasyniuk kierowcą) i był to ruch składający się ze zwykłych robotników. Muszę się z tobą zgodzić odnośnie tego, że powinniśmy nauczyć się szanować nawzajem (ale to działa we wszystkie strony- także na rynku pracy, bo nie jest dziś tak, że mamy tylko krystalicznie czystych i uczciwych kierowców, a po drugiej stronie są wyłącznie przedsiębiorcy-wyzyskiwacze). I właśnie Solidarność mogła być tym katalizatorem zmian w społeczeństwie, pomagać w wypracowaniu dobrych rozwiązań. Niestety, cały kapitał w postaci zaufania i wielu oddanych ludzi został zmarnowany, bo Solidarność wolała angażować się w politykę. Dziś nie jest żadnym realnym autorytetem, tylko tubą do wykrzykiwania poglądów Prawa i Sprawiedliwości. To, że od lat w Solidarności nie ma takich ludzi jak jej założyciele o czymś świadczy. Wśród związkowców wygrała chęć wpisania się w aktualny spór i jednoznacznego opowiedzenia się, a szkoda bo mogli stać się apolitycznym ruchem bazującym na legendzie z czasów komunizmu i wskazywać pola do dyskusji i kompromisu, a nie stać się obok Radia Maryja kolejnym organem wsparcia jednej opcji politycznej. Nie pisz, że przywódcy Solidarności uciekali na Zachód, bo żadna z czołowych postaci (Wałęsa, Frasyniuk, Kuroń) nigdy nie uciekła w ciężkich chwilach poza granice Polski. Uciekli ci, którzy dziś bardzo krytykują przemiany tego okresu, choć w czasie stanu wojennego czy aresztowań w latach 80. w Polsce oni sami byli dawno na Zachodzie (np. pan Wildstein w Paryżu).
Na zakończenie w odniesieniu do twojej pierwszej myśli. Absolutnie nie próbuję cię przekonać do moich poglądów, tylko wyrażam inne przekonania odnośnie fundamentalnych kwestii i przy okazji akcentuję, że nauka ekonomi stoi po stronie tego, co napisałem ja odnośnie gospodarki państwowej i prywatnej. W ostatnich latach w Niemczech wybuchła wielka afera, bo jedna ze znanych dziennikarek telewizyjnych (i to z młodego pokolenia) wypowiedziała na antenie całkiem długi monolog, w którym twierdziła, że polityka III Rzeszy Adolfa Hitlera miała wiele pozytywnych aspektów, bo Hitler dbał o instytucję rodziny, wybudował autostrady i zapewnił bezpieczeństwo socjalne. Owa dziennikarka oczywiście popadła w poważne tarapaty, bo już historia osądziła jednoznacznie politykę władz nazistowskich w Niemczech. Co nie zmienia faktu, że nadal istnieją grupy ludzi, którzy przekonani są o pozytywnym charakterze niektórych, czy nawet wielu, poczynań nazistów. Podobnie w Polsce- pewna epoka minęła i została jednoznacznie osądzona zarówno w kontekście historycznym, jak i gospodarczym. Co nie zmienia faktu, że nadal istnieją pewne grupy osób twierdzących, że nie da się ocenić jednoznacznie poczynań ekonomicznych komunistów, a poza tym dbali oni o ludzi i zapewniali im bezpieczeństwo. W związku z tym pojawiają się zabarwione nutką sentymentu wypowiedzi o rozwiniętej opiece socjalnej i zasadności utrzymywania gospodarki w rękach państwa. Każdy ma prawo do takich poglądów, ale nie każdy musi się z nimi zgadzać i właśnie to wyrażała moja wcześniejsza wypowiedź.
Powodzenia.
Kadykianus:
Zgadzam się z Tobą, że przy prywatyzacji często pojawiały się nieprawidłowości. Tylko żeby to ocenić trzeba wziąć pod uwagę różne układy odniesienia. W krajach takich jak Polska prywatyzacja przebiegła (czy właściwie nadal trwa) w sposób kontrolowany przez państwo i przynoszący państwu (a więc obywatelom) wymierne korzyści, a także z poszanowaniem prawa. Był to niezwykle skomplikowany proces, były nieprawidłowości, ale ogólny bilans jest zdecydowanie korzystny. Absolutnie nie można porównać naszej prywatyzacji do tego, co działo się w innych krajach bloku wschodniego, a zwłaszcza w państwach byłego ZSRR. W Rosji najważniejsze zakłady przejęte zostały za bezcen przez nomenklaturę postsowiecką, ludzi związanych ze służbami specjalnymi i fikcyjne firmy reprezentujące kapitał niewiadomego pochodzenia. Tym sposobem np. największy na świecie zakład wytopu metali ciężkich zbudowany w Norylsku w czasach głębokiego stalinizmu przez więźniów łagrów przejęty został przez jednego człowieka (Norylski Nikiel Michaiła Prochorowa). Takich przypadków były setki albo tysiące, a napisałem o Norylsku (jedno z najbardziej wysuniętych na północ miast na świecie), bo tam całe miasto zbudowano dla zakwaterowania robotników tego zakładu i wszyscy mieszkańcy pracują w branży górniczo-hutniczej, czyli de facto całe miasto przeszło w prywatne ręce oligarchy. Co więcej, w tym czasie rozwinęła się zorganizowana działalność przestępcza o charakterze mafijnym, zaś poszczególne mafie zaczęły przejmować kontrolę nad sektorami przemysłu. Na Uralu na przykład największe kombinaty przemysłu ciężkiego, huty i stalownie stały się przedmiotem rozgrywki rywalizujących grup przestępczych. W wyniku tego potężne zakłady zostały przejęte przez pospolitych przestępców. W Polsce nigdy nie miały miejsce podobne procesy i choćby z tego punktu widzenia prywatyzacja była udana.
_________________
POLSKA--->NORWEGIA--->POLSKA
POLSKA---> SZWECJA --->POLSKA
Renault Trucks